Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz
927
BLOG

Stronniczość Sadurskiego

Rafał Ziemkiewicz Rafał Ziemkiewicz Polityka Obserwuj notkę 63
Nie może się nadziwić Część społeczeństwa spora Że tylu zwykłych głupków Ma tytuł profesora – śpiewa mój kumpel z „Kabaretu Pod Egidą”, Rysiek Makowski. Ten cytat, oczywiście, odnosi się do pewnego zjawiska, a nie personalnie do profesora Sadurskiego. Choć biedak deklaruje, że wielokrotnie czytał mój – każdy przyzna, że dość prosty przecież – tekst, i nie mógł go zrozumieć. Nie na tylem ja naiwny, albo i nie naiwny, żebym nie wiedział o co mu chodzi, albo i wiedział. Jeśli profesor Sadurski tyle razy czytał, jak się ma sprawa z ugodą sądową pomiędzy mną a Michnikiem, i mimo wszystko nie pojął, to przecież nie dlatego, że pojąć nie może, tylko że najwyraźniej pojąć nie chce. Jest taka stara anegdota, jak każda anegdota występująca w różnych wersjach, ale w najstarszej ze znanych mi dotycząca procesu, który wytoczyć miał dziennikarzowi obrażony jego artykułem cesarsko-królewski urzędnik. Sąd orzekł, że dziennikarz tego a tego dnia o tej a tej godzinie ma się udać do mieszkania powoda i przeprosić go. Zbliża się wyznaczony przez sąd moment, urzędnik czeka w otoczeniu zaproszonych świadków jego triumfu, rozlega się pukanie do drzwi i jakiś głos pyta: czy tu mieszka pan Strossmayer? Piętro wyżej, odpowiada gospodarz. Wtedy otwierają się drzwi, dziennikarz wsuwa głowę i mówi: a, to przepraszam. W zastosowaniu chwytu z powyższej historyjki przez michnikowszczyznę odkrywcze jest tylko jego odwrócenie: w tym wypadku to nie przepraszający, ale stronnicy przeproszonego udają głupich, jakby rzeczywiście nie mogli ogarnąć różnicy pomiędzy przeproszeniem za użycie sformułowania, które ktoś mógł zrozumieć niezgodnie z intencjami autora – a wycofaniem się z głoszonych poglądów. „Przeprosił, przeprosił, MUSIAŁ przeprosić!” – powtarzają, ciesząc się, jakby im kto w kieszeń narobił. Może i musiałbym to cierpliwie znosić, gdyby nie fakt, że „Gazecie Wyborczej” nie wystarczyło budowanie wirtualnego triumfu swego szefa półsłówkami i umiejętnymi aluzjami, tylko pojechała na chama, bluzgając mi, piórem wicenaczelnego, od oszczerców. Nazwanie dziennikarza oszczercą to gruba zniewaga, a ponieważ fakt, że ugoda, którą zakończył się proces z Michnikiem, nie daje do tego najmniejszego prawa, jest dla każdego kto ją zna oczywisty, spodziewam się ze strony pana Pacewicza (i jego gazety) przeprosin. Jeśli nie zrobi tego sam z siebie, to będzie musiał. Ponieważ wysłałem w tej sprawie stosowne listy do pełnomocnika „Agory” i na razie czekam na odpowiedź, więcej się na ten temat rozpisywać nie będę. Właściwie była to dygresja, bo bardziej od jego dywagacji na mój temat zirytował mnie wpis Sadurskiego o „bezlitosnych”, co to mają czelność pytać dziś o komunistyczną szkołę janczarów Kuronia albo socrealistyczne wiersze Szymborskiej. Nawet już nie o to chodzi, że właśnie środowisko byłych „walterowców” wystąpiło ostatnio w obronie tradycji uosabianej przez patrona kuroniowego antyharcerstwa – co samo w sobie jest dowodem, że dziadkowie w KPP czy Brygadach Międzynarodowych oraz własne komunistyczne zaangażowania wciąż nie jest dla tego środowiska, bynajmniej, czymś, co odrzuca ono ze wstydem i od czego się odcina, ale tradycją, z którą się ono identyfikuje i której gotowe jest bronić, ilekroć ktoś przypomni, czym był komunizm. Sam tylko „list Antygony” jasno pokazuje, że wypominanie temu środowisku korzeni nie jest żadnym pastwieniem się za dawno odpokutowane winy, tylko po prostu demaskowaniem prawdy o nim, którą próbuje przed szeroką publicznością ukryć. Ale najbardziej znacząca w postawie Sadurskiego jest bardzo typowa dla salonu podwójna miara wobec tego, co – hasłowo mówiąc – lewicowe i prawicowe. By czy pan Sadurski, albo ktokolwiek z jego sympatyków, kiedykolwiek wyraził sprzeciw wobec bezlitosnego traktowania, powiedzmy, tradycji endeckiej? A skądże znowu! Ludzie lewicy sobie mogli być kiedyś stalinistami, i wara komu od tego, bo przecież już nie od dawna chwały słoneczka ludzkości nie głoszą. Ale ktokolwiek ośmieli się znajdować jakieś pozytywy w dokonaniach Dmowskiego, ma się natychmiast publicznie kajać za antysemityzm, za getto ławkowe i za zabójstwo Narutowicza, jakby sam osobiście go zamordował. Dla zdrajców z KPP czy KPZU są tysiące usprawiedliwień i okoliczności łagodzących, ale ONR ma pozostać najczarniejszą kartą w historii Polski, a wszyscy, którzy się bodaj o ruch narodowy otarli, mają być potępieni na wieki, choćby za swój patriotyzm zapłacili cenę męczeństwa, jak Stanisław Piasecki albo Adam Doboszyński. Z tysięcy możliwych przykładów tylko jeden, bo dotyka mnie osobiście. Jakiś chłopczyna, dywagując na łamach „Tygodnika Powszechnego” o mojej michnikowszczyznie, wyrzuca mi dokładnie to samo, co Sadurski Katarynie, a jednocześnie czepia się mojego śp. stryja (nie wiedzieć czemu pozwalając sobie na nazywanie go „stryjkiem”) Kazimierza Ziemkiewicza za wieloletnią działalność w Paksie. Tu nagle wywód staje się niezwykle pryncypialny: sprawa jest oczywista, bo przecież „Pax” to przecież była organizacja założona przez komunistów w celu zniszczenia Kościoła! Ano cóż, fakt faktem, cokolwiek sobie myśleli działacze Paksu, jakkolwiek pozytywistycznie widzieli swą działalność, to komuniści tak właśnie ich organizację traktowali. Tylko że jak ktoś tak sprawę stawia, to musi też pamiętać, czym była PZPR. Tu też sprawa jest oczywista: to była organizacja założona przez komunistów w celu zniszczenia narodu polskiego i polskiej państwowości. Więc jak się odważysz, misiu Olszewski (tak bodajże, jeśli dobrze pamiętam, zwie się ów krakowski mędrek) publicznie przypomnieć o tym fakcie profesorowi Geremkowi i paru innym autorytetom z podobnym rodowodem, to będziesz miał prawo startować do mojego stryja. Wcześniej nie. Wracając. Tytuły profesorskie, o czym traktuje zacytowana na wstępie piosenka, bardzo się niestety ostatnio zdewaluowały. Profesor każe się publicznie „w dupę całować” pracownikom IPN, i jego środowisko jest uradowane, jak towarzystwo z powieści Dołęgi Mostowicza wystąpieniem Nikodema Dyzmy w cyrku. Profesor zostaje przyłapany na tym, że publicznie kłamał, i rada wydziału staje murem za nim. I tak dalej. Akurat Sadurski za ten proces postępującej deprecjacji profesorskiego autorytetu nie ponosi odpowiedzialności. Ale swoim atakiem na Katarynę wyraźnie się weń wpisał. Mam nadzieję, że napisałem to wszystko wystarczająco jasno, aby pan profesor zrozumiał bez konieczności wielokrotnego repetowania lektury.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka